Pamiętacie mit o Syzyfie? Wtaczał on na górę głaz, gdy był już prawie u szczytu, głaz staczał się a Syzyf rozpoczynał swoją pracę od nowa - to duży skrót, ale właśnie ten fragment mnie interesuje. Dlaczego? Bo czuję się dziś właśnie jak ten Syzyf - jest dobrze, dobrze, lepiej, dobrze i kiedy mam wrażenie, że w końcu będzie bardzo dobrze, spada mój głaz, a jeszcze dostaję nim po głowie ... znowu trzeba zaczynać od nowa, tyle, że z każdym kolejnym razem, chęci coraz mniejsze, kolejne wtaczanie głazu na górę jest trudniejsze i trwa dłużej ... kto wie, czy kiedyś nie postanowię pozostać na dole ... może nie warto wtaczać tego głazu, może na szczycie nic nie ma? A może warto ten głaz wtaczać, ale we dwoje, cały czas we dwoje ... i jeśli nawet głaz spada we dwoje, razem łatwiej sie pozbierać? Łatwiej rozpocząć od nowa?
Ostatnie dni to dni pod znakiem upału, gorąca - marudzącej troszkę córci - braku sił, ochoty i motywacji - zmęczenia - poczucia niedocenienia ... i o ile ze wszystkim sobie jakoś radzę, o tyle to ostatnie doskwiera mi najbardziej :( Mam wrażenie, że czego nie zrobię, nie zaproponuję jest źle. To, że czegoś nie robię, to też źle :(
Do tego, po roku pojawiła się miesiączka - trochę odwykłam i trochę dziwnie się czuję. Pewnie po ciąży hormony starają się jakoś dojść do siebie, tylko szkoda, że te ich zawirowania powodują mój taki a nie inny humor, nastawienie itd.
Lepiej nie będę dziś już więcej smęcić ....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz